Wherever You Gou, Pat? ZA*PAT*RZENIE

Każdy krok do przodu wiąże się zawsze z poszukiwaniami i zmianami. Koncert Pata Metheny 28 maja br. utwierdził w przekonaniu, że muzyk to światowej klasy i wciąż „polistylowy”.

Miłośnikom jazzu postać Pata Metheny jest doskonale znana. Artysta już niejeden raz odwiedził Polskę i polubił tutejszą publiczność. Nieznane mi są powody, dla których koncert nie odbył się w innym miejscu, tylko w „Arenie”. Blue Note byłby za mały dla 1000 osób, znowu poznańska hala była wypełniona w połowie. Ale jak na tego typu koncert, to i tak dużo. Widownia bawiła się doskonale, wsłuchana i uczestnicząca w pokazie grupy Metheny’ego.
Pat jest przykładem muzyka, który łączy jednocześnie profesjonalne wykształcenie (Uniwersytet w Miami) z umiejętnościami technicznymi i improwizacyjnymi. Działalność artysty zaowocowała pokaźnym zbiorem dyskografii, na której usłyszeć można M. Breckera, Dewey Redmana, Charli Hadena, Jaco Pastoriusa, Joni Michell, Johna Scotfielda, Billa Friesella czy Kenny Garretta.
Najnowszy album Speaking of Now przez niektórych oceniany jest pobłażliwie, inni nie widzą braków, a raczej kontynuację postawionego sobie przez Pata celu: poszukiwanie wciąż nowych brzmień wraz z brakiem jednoznacznego określenia. To właśnie wzięłabym za plus w muzyce Pata – ową niemożliwość zaszufladkowania, nieustające poznawanie, zapewniające rozwój.
Muzyka Pata to mieszanka nie tylko jazzu. Klimat refleksyjności, melodyjności przeplatany jest wyrafinowanymi, gitarowo - syntezatorowymi pasażami. Pat pokazał swoje fascynacje nowoczesnym, elektrycznym brzmieniem, które w momentach szczytowych wprowadza niepokojące emocje klimatów wręcz psychodelicznych. Gwałtowne wyciszenie następuje przez typowe metheny’owskie muskanie gitary.
Wieczorny koncert rozpoczął się z 45-minutowym opóźnieniem. Na klawiszach mogliśmy usłyszeć i zobaczyć wiernie towarzyszącego Patowi od 1976r. długowłosego Lyle Mays’a, współautora i współproducenta większości kompozycji i wszystkich aranżacji na płycie. Głębię kontrabasowych dźwięków tworzył Steve Rodby. Pewną niespodzianką był brak Paula Wertico (współpracuje teraz m.in. z polskim SBB), który zastąpiony został po 17 latach przez Meksykanina Antonio Sancheza. Od dłuższego czasu novum na rynku muzycznym stanowi postać „następcy Jaco Pastoriusa” Kameruńczyka Richarda Bony, który gra na basie elektrycznym, w kilku kawałkach użycza swego głosu oraz udziela się na perkusji (Another Life, You, Afternoon). Tym bardziej zaskoczeniem jest artysta sceny dowtown – Coung Vu, który na swojej trąbce wygrywa śpiewne solówki (Proof, Wherever You Gou). Może właśnie na tym polega zmiana w twórczości Pata, który muzycznie nie zaprezentował zdecydowanych zmian, ale zaproponował wykonanie swoich pomysłów przez młodych, wywodzących się z różnych artystycznie środowisk.
Początek koncertu przy pełnym oświetleniu był tylko wstępem do intro, które zamknięte zostało efektownym, gwałtownym wyłączeniem światła. Od tej pory rozpoczął się spektakl dźwięków i świateł. Wysublimowany dotyk gitary stanowi najbardziej charakterystyczną cechę gry Metheny’ego. Muzyk doskonale buduje napięcie, wspaniale operuje tonem. Instrumenty w jego rękach wydają nie tyle dźwięki, co wibracje, które raz wywołują ukojenie, innym razem pulsujące drżenie.
Trzygodzinny koncert składał się z 2 części, przedzielonych pokazową grą perkusisty (nieoceniony Sanchez). Występ ujawnił fascynacje muzyków eksperymentalnym ambientem (gdzieś w pamięci przypomniał mi się projekt Pierończyka Digivooco), muzyką latynoską (samba Straight On Red) i oczywiście klimatami hawajskimi (coś podobnego robi nasz rodzimy The Globtrotters) z nieocenionym Coung Vu na trąbce. Ich pojawienie się wprowadziło elementy ciepła w mocne, elektroniczne dźwięki Pata.
Koncert skończył się przed północą obowiązkowym bisowaniem. Nie wyszłam po nim oszołomiona, ale bardzo podekscytowana. Muzyka Pata nie nadaje się na tak wielkie hale. Sublimacje jej dźwięków najpełniej odczuwa się w kameralnym wnętrzu, gdzie słucha się w pełni sobą.
Twórczość Metheny’ego jest metafizyczną zmysłowością, którą się człowiek muzycznie delektuje w ciepłą, jesienną noc. Oby takich było jak najwięcej przed nami. (ob)